wtorek, 29 grudnia 2015

TV dziecko

Świąteczno - noworocznej gonitwie jak zawsze towarzyszy permanentny brak czasu. Pierogi się same nie ulepią, a barszcz sam nie ugotuje. Szef o dodatkowym wolnym dniu nie chce nawet słyszeć. Po pracy, do nocy, trzeba to wszystko ogarnąć. A tu jeszcze dzieciak krzyczy, że się nudzi. Albo po prostu krzyczy - bo jeszcze nie wie co ma krzyczeć żeby dotarło do rodziców.

Poświąteczna refleksja telewizyjna

Wybieramy najprostsze, najłatwiejsze, praktykowane od lat i jakże popularne rozwiązanie. Pstryk! I nagle w spokoju możemy lepić, piec, trzeć i wałkować. A za ściną słychać tylko radosne śmiechy...albo nic już nie słychać.



Każdy średnio rozgarnięty rodzić, świadom piętna jakie odciska na własnym dziecku, zmuszony przez życie do posadzenia go przed telewizorem, przynajmniej raz zadał sobie jedno z tych pytań: Czy to dobre dla dzieciaka? A jeżeli już nie takie złe, to ile, co, jak i kiedy może oglądać? A jeśli złe, to czym to skutkuje? Z pomocą przychodzą niezastąpieni uczeni amerykańscy:

"Waldman i współpracownicy badali najpierw dane pogodowe i wzorce oglądania telewizji wśród dzieci i przekonali się, że kiedy pada deszcz lub śnieg, dzieci spędzają więcej czasu przed telewizorem. Następnie wybrali trzy stany o odmiennych rocznych poziomach opadów - Kalifornię, Oregon i Waszyngton - i przekonali się, że wśród dzieci dorastających w okresach nasilonych opadów atmosferycznych występuje większe prawdopodobieństwo zdiagnozowania autyzmu. By sprawdzić, czy hipotetyczna korelacja jest prawdziwa, przyjrzeli się innej zmiennej związanej z oglądaniem telewizji - abonamentowi telewizji kablowej - i stwierdzili wyższy poziom autyzmu w gospodarstwach domowych z telewizja kablową w trzech badanych stanach."

ups...

Ale nie wpadajmy w panikę. Wszak za rogiem czekają zapewne inne badania, udowadniające zbawienny wpływ oglądania telewizji na współczesne dziecko, albo takie które wskazują na związek oglądania telewizji z ADHD. Lub wskazują brak tego związku.

Na pytania ile, jak, gdzie i czy w ogóle nie ma pewnie jednej uniwersalnej odpowiedzi. Co kraj to obyczaj, a co chałupa to inna tradycja. Jedni mają telewizor, inni nie mają. Zawsze można dać do łapki dziecku tablet albo telefon. Na pierwszy rzut oka "puszczanie" dziecku "czegoś tam" nie wygląda źle i nie wzbudza naszych obaw. Łatwo jednak jak ze wszystkim popaść w rutynę i stosować to proste rozwiązanie w każdej podbramkowej sytuacji. Co prawda znam osobiście kilka osób, wychowanych jeszcze w latach 80-tych przy nieustannie włączonym odbiorniku. Tylko czy przaśny Teleranek albo propagandowy program dla rolników mógł w nich zasiać ziarno nienawiści wobec drugiego człowieka i wykrzywić im postrzeganie rzeczywistości? Ci wychowani na PRL-owskiej telewizji zdają się być dziś zupełnie normalni - empatyczni, życzliwi, mili. Jedyna nienawiść w nich drzemiąca to nienawiść do tamtego systemu połączona z nostalgią do Misia Uszatka.

źródło: www.happytreefriends.wikia.com

Pamiętajmy jednak, że dzisiejsza "telewizja" jest diametralnie inna. Pomijając rozrzut treści na kanały tematyczne, wszędobylskie reklamy i brak dobranocki, współczesne "bajeczki" dla dzieci emanują zawoalowana nienawiścią i agresją. Pod maską slapstikowych żartów chowają się przemoc i drwina. Nie pozostaje nam chyba nic innego jak wyrzucenie telewizora przez okno, a jeżeli już musimy go mieć by imponować jego rozmiarem sąsiadowi spod 7-ki, to włączmy dzieciakowi poczciwego Reksia, albo chociaż zawsze radosną różową świnię, gdzie nie ma miejsca na smutek, a w finale wszyscy zawsze tarzają się ze śmiechu...

...bo inaczej to nam za kilka lat do śmiechy nie będzie.


Cytat pochodzi z książki "iMózg. Jak przetrwać technologiczną przemianę współczesnej umysłowości" - autorzy: Gary SmallGigi Vorgan.







czwartek, 10 września 2015

To jest zoo na miarę naszych możliwości...

To, że w czterystu-tysięcznym mieście nie ma ogrodu zoologicznego już nas nie dziwi. Kiedyś było mini zoo z jednym miśkiem, ale chyba zdechł. To, że większość z nas nie jeździ z dzieciakami do dziadków na wieś, bo przenieśliśmy ich do pobliskiego przytułku, też nie budzi zdziwienia. Prosiaka, kurę albo osła możemy z dzieciakiem zobaczyć w telewizji albo w supermarkecie na "okładce" pysznych kotlecików.

Ranczo Ponderosa

Jeżeli jednak jesteście tradycjonalistami i chcecie by wasze dziecko wiedziało jak wygląda żywy zwierz, nie macie na wsi dalekich lub bliskich krewnych których możecie odwiedzić, a do zoo w Berlinie nie chce Wam się jechać, to Ranczo Ponderosa powinniście odwiedzić. Chociaż musicie wykazać się dozą cierpliwości i zrozumieniem dla ludzkiej ............. (uzupełnić według uznania).



Jedziemy z centrum Szczecina w stronę Polic, trasą przez Szosę Polską. Nie za daleko, jakieś 15-20 minut, bez korków. Jesteśmy lekko po sezonie, więc na parkingu wieje pustką a budynki wyglądają na opuszczone. Ale jest otwarte i mimo chłodu na zewnątrz, wewnątrz wita nas lekko zniechęcona Pani. Szczerze i na dzień dobry informuje, że na gości to oni raczej nie są nastawieni, chyba, że weselnych. Na miejscu jest knajpa, można powiedzieć nawet że to restauracja. Kupić można niestety tylko herbatę. Albo kawę lub wodę. Jest już wrzesień czyli "po sezonie", więc nie ma się co dziwić. Na półeczkach dodatkowo spory wybór alkoholi dla bardziej zziębniętych, ale z dzieciakami trochę nam nie wypada. Po "zwiedzaniu" atrakcji jeszcze wracamy do knajpy. Kelnerka przyjmuje zamówienie gadając przez telefon. Niestety nie z nami. Ciekawy ewenement na gastronomicznej mapie Szczecina, i brawa dla Pani za dużą podzielność uwagi. Jadąc tu lepiej zabrać własne kanapki i herbatkę w termosie.



Idziemy zwiedzać. Główna atrakcja to przecież zwierzaki. Jest ich mnóstwo. Wszystkie w eleganckich kojcach, zagrodach i ładnych, murowanych domkach. Można pomacać przez płot kozę lub barana, jak kto woli.  Zza siatki popatrzeć na włochate kury i pawie. Jest nawet małpa, struś gigant i wielbłąd, więc wycieczka ma znamiona safari. Zwierzaki lekko obojętne, ale nie ma się co dziwić, u nich też jest "po sezonie". Poza zwierzyńcem jest duży plac zabaw, miejsce na ognisko i tego typu atrakcje. Widać, że w tzw. sezonie miejsce żyje, tylko skoro jest początek słonecznego września, zastanawiamy się kiedy ten sezon się skończył. Jak zawsze jesteśmy lekko spóźnieni. Ale przyjechać było warto.







Podsumowując, pomimo typowych bolączek, braku np. przewijaka i kwaśnej miny zagadanej kelnerki, warto odwiedzić to miejsce. Może traficie na inną zmianę :) Można połazić wśród zwierzaków dobre 2 godzinki i się nie zmęczyć. Dzieciaki wyhuśtają się i nazjeżdżają. A jak ktoś na koniku lubi pojeździć, to na miejscu jest też stadnina. Niestety na wielbłądzie najprawdopodobniej przejechać się nie da, chociaż nie pytaliśmy, więc może...

Ocena w skali 1-5: 4 (przy zdecydowanie przyjaźniejszym nastawieniu obsługi i w pełni otwartej knajpie można by dać i 5 z plusem)

http://www.ponderosa.pl/









wtorek, 21 lipca 2015

Szyszka w lesie

Niewątpliwy urok odnowionego kąpieliska Arkona przez wielu mieszkańców Szczecina pozostanie jeszcze długo nieodkryty. Albo to z uwagi na nadmierny tłok i konieczność stania w dwugodzinnej kolejce w celu wejścia na teren, albo z powodu niechęci uiszczenia opłaty parkingowej w wysokości 1 pln/h. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie by omijając szerokim łukiem główną bramę udać się na niedzielny spacer wokół lasu i przysiąść na kawkę w kawiarni nieopodal.

Szyszka Bistro & Cafe

Wraz z oddaniem do użytku odświeżonego kąpieliska pojawił się również długo wyczekiwany przez spacerowiczów punkt gastronomiczny. Pawilonowa architektura miejsca nie powala świeżością rozwiązań, ale nie razi też nadmierną swojskością góralskiej chaty. Lokal ma obszerny, zewnętrzny taras licznie odwiedzany przez spacerujących. Niestety wejście na taras nie jest przystosowane ani dla wózka inwalidzkiego, ani tym bardziej dla zmordowanej matki dwójki dzieci, zmęczonej targaniem wózeczka, rowerka i lalki. Możemy oczywiście liczyć na obsługę lub poprosić brodatych hipsterów o pomoc lub najzwyczajniej w świecie polegać na sobie i wciągnąć wózek na chama po schodkach.





Wystrój lokalu po prostu "jest". Architekt chyba chciał połączyć klimat nowoczesnego, modnego wnętrza z duchem dwu gwiazdkowego hotelu z Sieradza, przez co dostaliśmy lekko kiczowaty wystrój ze schodkowymi dechami na ścianach i wzorem serwety odciśniętym na barze. Da się to jednak przeżyć, szczególnie że w lokalu podawany jest alkohol - niestety nie na "dzień dobry" :) Miejsca wewnątrz jest jednak dużo, manewrowanie sporym wózkiem czy spuszczenie rozbieganego dzieciaka nie stanowi problemu. Kłopotliwe jest jednak korzystanie z toalety z przewijakiem, bo albo otwieramy przewijak albo zamykamy drzwi. Na raz się to nie uda. Dobrze, że ten problem nie dotyczy normalnego korzystania z toalety, i cud, że przewijak w ogóle jest. Za to wielki PLUS dla lokalu. 




W menu standardowo lody, kawa, ciacha itp przysmaki. Nawet nieźle to wypada jak na bufet przy basenie. Można też zjeść coś poważniejszego, ale jeszcze nie podjęliśmy tego wyzwania. Jak coś tam zjemy to dopiszemy. Obsługa lokalu neutralna, nie nachalna ale też nie nazbyt wylewna i naturalnie nie uśmiechnięta. Szokuje lekki nadmiar pracowników, na 5 obsadzonych stolików - 6 kelnerek bez konkretnie przydzielonych obowiązków. Wszystkie naraz obsługują salę i bar, co wprowadza drobny chaos, szczególnie, że na oczach gości wykłócają się ze sobą o grafik i łupy ze stolików. Trudno jednak ująć uroku dziewczętom zaangażowanym w swoją wakacyjną pracę. Porównamy po sezonie bo lokal wydaje się być całoroczny.

Podsumowując, Szyszka to miejsce z dużym potencjałem. Okoliczności przyrody niwelują kilka bolączek, które wydają się być nie do rozwiązania. Poza tym całkowity brak alternatywy w tej części miasta nie pozostawia wyboru i przyciąga klientelę.

Ocena w skali 1-5: 4 (trochę jeszcze temu miejscu brakuje, ale starają się jak mogą)

https://www.facebook.com/szyszkabistrocafe

poniedziałek, 20 lipca 2015

Kiedy nad morze za daleko...

Jeżeli nie jesteś fanem zachodniopomorskiego wybrzeża Bałtyku, a perwersyjna swojskość plaży nad Miedwiem jest dla Ciebie zbyt dużym wyzwanie i ostatecznym sprawdzianem własnej tolerancji estetycznej, to kieruj się nad Zalew.

Plaża w Nowym Warpnie i Trzebieży


Kolejność odwiedzania obu miejscowości podczas jednodniowej wycieczki samochodowej jest całkowicie dowolna. Jeżeli jednak cenisz sobie ciszę i spokój, przerywaną jedynie pomrukami zadowolenia niemieckich turystów, wybierz Nowe Warpno. Urokliwa miejscowość na krańcu Świata, wąskie uliczki i nieliczni odwiedzający, to niewątpliwe atuty miejscowości. Plaża niewielka, a oferta gastronomiczna skromna, można jednak z czystym sumieniem skusić się na śledzia w bułce, nie martwiąc się o własny losy w trakcie dalszej podróży. Piaszczysty brzeg oferuje dostęp do czystej wody, pomost zapewni odrobinę ułudnej prywatności, a drewniane obejście wokół kościoła, wytyczone wzdłuż brzegu Zalewu, zajmie nas na dobre pół godziny. Nowe Warpno to miejsce idealne dla rodziców mniejszych dzieciaków, nie szukających jeżdżąco-wyjących atrakcji.























Po mile spędzonym przedpołudniu w towarzystwie uśmiechniętych emerytów i sympatycznych, młodocianych matek, z przyczepą kempingową ratownika i cicho grającym radyjkiem w tle, pora ruszyć do miejsca mentalnego oczyszczenia. Tu bez kawy można podnieść sobie ciśnienie w miłym towarzystwie wąsatych fanów gazowanych napoi alkoholowych.

Trzebież wita nas trudnym, ale jakże swojskim dojazdem do miejskiej plaży. Kiedy już dotrzemy plątaninom wąskich dróżek, możemy liczyć na miejsce postojowe na rozległym parkingu w pobliżu pustawego pola namiotowego. Odległość do plaży którą musimy pokonać, z wózkiem lub rozbieganym dzieciakiem w upalny dzień, przygotuje nas odpowiednio do spotkania tego co nieuniknione. Przygotuje nas na crème de la crème naszej wyprawy.

Na dzień dobry dostajemy kilka nijakich bud w których znudzone panienki sprzedają hot dogi i inne lodo-gofry o wątpliwej przydatności do spożycia. Towarzyszą im lekko brzuchaci młodzieńcy, leniwie przepuszczający przez palce wakacyjne godziny. To wszystko urozmaica muzyczka lecąca z nieograniczonej liczby źródeł - jednym słowem każdy lokal ma swój mini radiowęzeł. Plaża dość obszerna, niestety "syfiasta", a woda zarośnięta. Sytuację ratuje plastikowy pomost okupowany przez opalone jeszcze przed sezonem, miejscowe gwiazdki. Warto poprzeglądać im się trochę dłużej by na dobre porzucić wyrzuty sumienia o niewykorzystanym karnecie na siłownie, co pozwoli nam wrócić do domu w znacznie lepszym samopoczuciu odnośnie własnej sylwetki. 










Na deser pozostają nam atrakcje towarzyszące plaży w Trzebieży. Poza wspomnianym pomostem, jest jeszcze klika różnych boisk umożliwiających aktywność fizyczną. Niestety, dla najmłodszych jedyną atrakcją jest zaklejenie się watą cukrową, przejażdżka elektrycznym kładem lub kosmicznym konio-rowerm napędzanym siłą mięśni. Dziwaczna mieszanka karłowatych, sztucznych kuców, niosących na swych grzbietach rozwrzeszczane księżniczki i nieskoordynowanych, młodocianych fanów motoryzacji, powoduje, że panuje tam nieopisany chaos i harmider. 

Podsumowując, Nowe Warpno to urokliwe małe miasteczko, miejsce zdecydowanie warte polecenia. o każdej porze roku.

Ocena w skali 1-5: 5 

Trzebież zyskuje trochę po sezonie, wiosną lub wczesną jesienią wizyta tu ma większy sens, ale wtedy trzeba zabrać własne kanapki. W sezonie lepiej zostać w domu i wsadzić nogi do wanny z zimną wodą. 

Ocena w skali 1-5: 1 (1 za okoliczności przyrody i wieżę widokową)

https://pl.wikipedia.org/wiki/Trzebież
https://pl.wikipedia.org/wiki/Nowe_Warpno



sobota, 18 lipca 2015

Głęboki czar PRL-u

Nostalgiczne wspomnienie każdego 40-to letniego mieszkańca lewobrzeżnej części Szczecina. Obiekt westchnień starszej części populacji, pamiętającej swoje lata świetności i miejskiej plaży przy pętli "dziewiątki". W końcu miejsce "życiowej" inicjacji niejednego 16-to latka zamieszkującego te okolice. Można się tu opalić, upić i zatracić. Można zyskać miłość lub ją stracić...

Kąpielisko Głębokie w towarzystwie pizzerii Portofino w Szczecinie

Kąpielisko powstało jeszcze w latach 20-tych ubiegłego wieku, za Niemca. Obecna infrastruktura w większości pamięta jeszcze lata głębokiego komunizmu. Na szczęście na terenie kąpieliska dokonano w ostatnich latach kilku niezbędnych napraw, światło dzienne ujrzały nowe przebieralnie i pomost, jak również oddany niedawno do użytku wyciąg do wakeboardingu.


Poza tym obiekt nie oszukuje i już od wejścia jest szczery do bólu. Kasy, towarzyszące im "pawilony" gastronomiczne oraz kioski nie ujmują urodą i nie próbują nawet udawać nowoczesności. Jednak mimo swej przaśności i brzydoty spełniają od lat swoja funkcję. Plaża, po części piaszczysta, po części trawiasta, w dni ciepłe lecz umiarkowanie słoneczne, zapewnia komfort i możliwość swobodnego wyboru miejsca. Sporo drzew na terenie użyczy cienia, więc jeżeli nie jesteś fanem komercyjnej i przepełnionej Arkonki, kąpielisko Głębokie jest oczywistym wyborem niedzielnej wycieczki z dziećmi. Czystość wody w jeziorze pozostawia trochę do życzenia, jednak jeżeli trafisz na wiatr od lądu, czekają cię długie godziny upojnych kąpieli. 

"Popularne kąpielisko miejskie jest dobrze skomunikowane zarówno z centrum miasta, jak i okolicznymi miejscowościami powiatu polickiego. W sezonie bardzo chętnie odwiedzane przez szczecinian oraz mieszkańców okolicznych gmin. Na terenie kąpieliska znajduje się restauracja i park linowy" (informacja ze strony UM)


Pięknym okolicznościom przyrody towarzyszy kilka obiektów małej gastronomi oraz wspomniana "restauracja", położona na górnym tarasie całego kompleksu. Z knajpy rozciąga się ładny widok na całe kąpielisko. I to by było na tyle atutów tego miejsca. Dania w karcie, jak to w pizzerii na peryferiach miasta, skierowane raczej do młodszego, niewybrednego klienta. Fryty, placek, cola plus kilka mniej istotnych pozycji. Wystrój wnętrza "eklektyczny" z licznymi "nawarstwieniami". Infrastruktura towarzysząca, raczej stwarzająca zagrożenie dla małego użytkownika, nie zachęca do zabawy. Jedyne co ratuje to miejsce, to ujmująca swą przyjazną postawą obsługa lokalu - sprawna, szybka, pomocna i uśmiechnięta.


Podsumowując: jeżeli nie straszni ci brzuchaci piwosze, lubisz potaplać się w ciepławej wodzie blisko pętli tramwajowej i lubisz tłuste fryty, musisz odwiedzić to miejsce.
Z dzieciakiem lepiej pojechać do ciotki na wieś.

Ocena w skali 1-5: 2 (1 za okoliczności przyrody i czar wspomnień, 1 za uśmiechniętą obsługę)

https://www.facebook.com/Portofinoszczecin
http://www.szczecin.eu/szczecin_na_fali/kapieliska/kapielisko_glebokie.html
http://floatingpark.pl







  




środa, 15 lipca 2015

Cafe Niebko w Muzeum Techniki i Komunikacji w Szczecinie

Obowiązkowy punkt na spacerowej mapie każdej matki mieszkającej na lewobrzeżu Szczecina. Nieunikniony element weekendowej wyprawy ojców małoletnich fascynatów motoryzacji. Dla jednych miejsce spotkań, dyskusji około-wychowawczych, dla innych miejsce pokuty i sprawdzianu cierpliwości.

Jeżeli lubisz stare wozy strażackie w akompaniamencie wrzeszczącej dzieciarni skumulowanej na małej przestrzeni, to miejsce dla Ciebie.

Cafe Niebko w Muzeum Techniki i Komunikacji w Szczecinie

Krótki opis: lokal znajduje się przy szczecińskim Muzeum Techniki i Komunikacji. Muzeum to genialne miejsce, gdzie dzieciaki zazwyczaj zafascynowane każdym jeździdłem, od tramwaju, przez autobus, na śmieciarce i starej Skodzie dziadka kończąc, znajdą coś interesującego. Mogą dotknąć, wleźć, pokręcić i polizać każdy eksponat. Sporadycznie w MTiK odbywają się wystawy czasowe, warsztaty i inne wymyślne wydarzenia, momentami ciekawe nie tylko dla najmniejszych.

Sama kawiarnia, zlokalizowana na piętrze, w godzinach przedpołudniowych, w środku tygodnia, może stanowić miły punkt odpoczynku podczas leniwego spaceru w pobliskim parku. Jeżeli nie odstrasza was mina lekko zblazowanej kelnerki, możecie z czystym sumieniem i otwartym sercem zajrzeć tu ze swoją pociechą. Dzieciak się pobawi, wyskacze na trampolinie na tarasie, a wy możecie zaznać relaksu przy małej kawce i szklaneczce ciepławej lemoniady.

Niestety w godzinach popołudniowych i w cieplejsze weekendy lokal przeistacza się w istne piekło. Mała powierzchnia nie jest w stanie sprostać popularności, obsługa nie nadąża z przyjmowaniem zamówień, a dzieciaki maltretują się wzajemnie w rytmie wyjącego magnetofonu podczas zajęć tanecznych dla 3 latków. Istne pomieszanie z poplątaniem. Ani to miejsce dla karmiącej matki, ani dla roztańczonej 5-cio letniej księżniczki z tatusiem.

Ocena w skali 1-5: 3 (szczególnie za brak lodu w upalne dni, bo właśnie się skończył, albo właśnie się robi, podobnie jak zupa dnia)

http://muzeumtechniki.eu
https://www.facebook.com/niebko

wtorek, 14 lipca 2015

Na pogodę i nie... Smętowice

Kolejny weekend a ty nie wiesz co robić z dzieckiem. Pomysły się skończyły, kolejny spacer będzie męką, a lodówka pełna i nie ma po co iść na kolejne zakupy. Do tego trochę za późno wstaliście żeby jechać nad morze lub do zoo w NRD-e, a wizja wizyty u rodziny napawa "wstrętem".

Na szczęście nie brak lokalnych atrakcji, które dzieciakowi w każdym wieku na pewno sprawią radochę, a wy nie umęczycie się hukiem przesłodzonych piosenek i nie wyrzygacie słuchając kolejnych, mdławych historii około-laktacyjnych w nieśmiertelnej "niebiańskiej" kawiarni.


Gospodarstwo agroturystyczne Smętowice


Krótki opis: fajna sprawa, można na żywo zobaczyć kurczaka i osły, jeden nawet gryzie co mniej uważnych odwiedzających. Są również inne mniej lub bardziej egzotyczne zwierzaki. Do tego sporo miejsc piknikowych, a dla dzieciaków wielki plac zabaw, statek piratów, miejsca do gry w piłkę i inne zjeżdżalnie. Warte swojej ceny - 10 PLN. Niestety na miejscu brak gastronomi, ale można przyjechać z własną kiełbaską i za niewielką dopłatą (2 PLN) sobie ją samemu upiec. Można miło spędzić 2 godzinki, a jak zabierzecie znajomych i prowiant to nawet cały dzień.


Ocena w skali 1-5: 4 (za brak gastronomii)


http://smetowice.pl.tl/